
"Artykuł napisany przez Lamę Rinczena
na miedzywyznaniową debatę, która odbyła się
na Uniwersytecie Papieskim w Krakowie."
Miłująca dobroć i współczucie jako główne przesłanie buddyzmu
mahajany
We wczesnym okresie buddyzmu,
gdy kwitł on jeszcze w starożytnych Indiach, wykształciły się w nim dwa główne
nurty. Choć od XII wieku n.e. buddyzm praktycznie zaniknął w miejscu swego
pochodzenia, oba te kierunki reprezentowane są do dziś w innych krajach, w
których buddyzm stał się główną religią.
Pierwszy z tych nurtów to
therawada. Choć celem, jaki stawia się na tej drodze, jest wyzwolenie siebie
samego z cierpień kołowrotu narodzin i śmierci, to rozwijanie takich
szlachetnych postaw, jak miłująca dobroć i współczucie, stanowi ważny element
ćwiczeń duchowych. Nawet poranna liturgia rozpoczyna się zwykle od modlitwy:
„Oby wszystkie istoty osiągnęły szczęście i przyczyny szczęścia, oby były wolne
od cierpienia i przyczyn cierpienia”, odwołującej się do samej definicji
miłującej dobroci i współczucia.
W drugim nurcie, znanym
powszechnie jako buddyzm mahajany, owe szlachetne postawy stają się już nie
tylko ważnym aspektem duchowej ścieżki, ale wręcz jej celem. Mówi się tutaj o
różnych etapach, czy też rodzajach miłującej dobroci (w sanskrycie majtri [1])
i współczucia (w sanskrycie karuna [2]),
zależnych od stopnia zrozumienia i doświadczenia „prawdy absolutnej”.
Miłująca dobroć definiowana
jest jako pragnienie, aby inni byli szczęśliwi i mieli wszelkie przyczyny
szczęścia. W naszej uwarunkowanej egzystencji każde doświadczenie szczęścia i
cierpienia stanowi skutek poprzednich czynów (prawo karmy). Przyczynami
szczęścia są szlachetne czyny oraz szlachetne motywacje, z jakich czyny te
wypływają. Życzymy zatem, aby inni rozwinęli w sobie dobro, przyczynę
wszelkiego szczęścia.
Miłująca dobroć oznacza, że
szczęście innych jest dla nas ważniejsze niż własne. Jako klasyczny przykład
wskazuje się tu uczucie matki wobec własnego dziecka. Nikogo na tym świecie nie
dziwi fakt, że matka wybiera najlepsze kąski, aby dać je dziecku, sama
zadowalając się tym, co zostanie. Gotowa jest poświęcić własne szczęście, jeśli
wymaga tego dobro i pomyślność dziecka. I zrobi to z radością, gdyż jego
szczęście cieszy ją bardziej niż własne.
Nawet ludzie występni
doświadczają uczucia miłości i troski wobec bliskich. Co więcej, taka postawa
nie jest czymś, co wyróżniałoby gatunek ludzki. Spójrzmy chociażby na drapieżne
zwierzęta, które na co dzień zadają innym cierpienie, polując i zabijając, ale
swoje potomstwo otaczają opieką i nieraz gotowe są dla niego do wielkich
poświęceń. Tak więc miłująca dobroć wydaje się uczuciem naturalnym wobec istot
nam najbliższych.
Na duchowej ścieżce
mahajany dąży się do rozwinięcia tak zwanej „nieograniczonej miłującej
dobroci”. Słowo „nieograniczona” oznacza tutaj, że uczucie owo nie sprowadza
się do bliskich, lecz odnosi się jednakowo do wszystkich: przyjaciół, wrogów i
tych, którzy są nam obojętni. Innymi słowy, nieograniczona miłująca dobroć
obejmuje każdą istotę obdarzoną zdolnością odczuwania szczęścia, cierpienia,
radości czy przerażenia. Zgodnie z buddyjską nauką, są to nie tylko ludzie, ale
także na przykład istoty żyjące w piekłach, w świecie cierpiących duchów czy
zwierząt. Ktoś, kto faktycznie obudził całkowicie bezstronną miłującą dobroć,
ogarniającą wszystkie czujące istoty, zwany jest Bodhisattwą, czyli kimś, dla
kogo cudze dobro ważniejsze jest niż własne.
Z kolei współczucie
definiuje się jako pragnienie, aby ktoś inny był wolny od cierpienia oraz jego
przyczyn. I znów najbardziej oczywisty wydaje się tu przykład matki. Jeśli
dziecko zachoruje, potłucze się lub skaleczy, jego cierpienie jest dla niej nie
do zniesienia. Bez zastanowienia zrobi wszystko co trzeba, aby mu ulżyć, nie
wahając się przy tym narazić na trudy czy ból. Nawet gdy dziecko schodzi na złą
drogę, zaczyna kraść, kłamać albo dopuszczać się innych występków, matka nie
wyrzuci go z serca. Świadoma, jakie nieszczęścia ukochany syn czy córka
sprowadzą na siebie własnymi czynami, zamartwia się i szuka sposobów, aby uwolnić
potomstwo od przyczyn przyszłych cierpień.
To właśnie prawdziwe
współczucie: liczy się tylko przyniesienie komuś ulgi, a zapłatę za własne
poświęcenie stanowi radość z uwolnienia innych od bólu. I znowu taka postawa
wobec swoich bliskich nie jest czymś wyjątkowym w tym świecie. Cnotą, z powodu
której wynosi się kogoś na ołtarze, jest współczucie „nieograniczone”,
nierozróżniające na bliskich, wrogów czy osoby obojętne. Prawdziwy Bodhisattwa
tak samo współczuje ofierze, która właśnie doświadcza bólu, jak i oprawcy,
który czyniąc teraz zło, zasiewa dla siebie nasiona przyszłego cierpienia.
Warto tutaj podkreślić, że
stosowane w różnych zachodnich językach słowo „współczucie” nie do końca oddaje
istotę opisywanej postawy. Często spotykam się wśród niebuddystów z poglądem,
że współczuć, to niemal to samo co „współcierpieć”. Niektórzy twierdzą wręcz,
że nie potrafi w pełni współczuć ktoś, kto sam nie doznał podobnego cierpienia.
Nie jest to buddyjskie rozumienie tej postawy. Owszem, istotą współczucia jest
pewien rodzaj dyskomfortu, niemożność zniesienia tego, że inni cierpią. Nie
oznacza to jednak, że musisz odczuwać taki sam ból. Nikt nie oczekuje, że
lekarz zachoruje na to samo co pacjent, żeby móc go uzdrowić. Nikt nie
spodziewa się, że współczująca matka sama zejdzie na złą drogę, aby ratować syna
– wręcz przeciwnie, będzie raczej starała się inspirować go dobrym przykładem,
a także powstrzymać przed złem wszelkimi możliwymi, choćby i bardzo stanowczymi
środkami. Być pełnym współczucia nie znaczy też bezsilnie i bezradnie płakać
nad losem innych, ale z jasnym umysłem działać skutecznie dla ich dobra,
rozumiejąc, jakie są przyczyny cierpienia i jak można się od nich uwolnić. Taka
właśnie postawa, uważana za najszlachetniejszą ze wszystkich, nazywa się w sanskrycie
karuna, zaś po tybetańsku njing-dzie [3],
co dosłownie znaczy „pan serca”.
A co jest przyczyną
cierpienia? Według nauki Buddy, każdy doświadcza skutków własnych czynów z tego
życia albo z poprzednich żywotów. Pozytywnymi działaniami nazywamy te, które
prowadzą do szczęścia, za negatywne zaś uznajemy te, które przynoszą
cierpienie. To złe czyny dokonane w przeszłości są bezpośrednią przyczyną
naszych obecnych udręk i problemów. Jeśli chcemy uwolnić się od cierpień
cyklicznej egzystencji, nie wystarczy tylko odkupić, mocą szczerej skruchy i
modlitwy, zło popełniane do tej pory. Równie ważne jest to, jakie działania
wykonujemy teraz i co uczynimy w przyszłości.
Pierwszym aspektem
buddyjskiej praktyki jest więc ćwiczenie się w etycznym postępowaniu, czyli w
zdolności do powstrzymywania się od negatywnych czynów i angażowanie się w
prawe, szlachetne działania. Jednak sama znajomość zasad etyki nie wystarcza,
często bowiem emocje biorą górę nad mądrością. Niejednokrotnie zdarza się, iż
nawet wiedząc, że jakieś działanie nie jest właściwe, nie umiemy się przed nim
powstrzymać, gdyż nasz umysł zaślepiają gniew, pożądanie, pycha, zazdrość czy
inne negatywne uczucia. Innym razem wiedząc, co byłoby dobre i szlachetne –
choćby stanięcie w czyjejś obronie – nie potrafimy się na to zdobyć, gdyż
paraliżuje nas obawa, że na tym stracimy, narazimy się na kłopoty albo krytykę.
Dlatego drugi aspekt buddyjskiej praktyki to ćwiczenie się w medytacyjnym
skupieniu, które służy przede wszystkim rozwinięciu zdolności do pozostawania
nieporuszonym przez destrukcyjne uczucia.
Zastanówmy się zatem, skąd
biorą się emocjonalne splamienia? Otóż mają źródło w tym, co nazywamy
podstawową niewiedzą. Nie uświadamiamy sobie kim, albo czym, w istocie
jesteśmy, jaka jest nasza prawdziwa natura. Nie rozumiemy ostatecznej natury zjawisk
w świecie, w którym żyjemy. Prawdziwa istota relacji pomiędzy nami a
postrzeganym także pozostaje niepojęta. Nawet kiedy religie, filozofie czy
różne światopoglądy dają odpowiedzi na te pytania, większość ludzi nie umie tej
wiedzy zastosować w działaniu. Dlatego trzeci aspekt buddyjskiej praktyki to
ćwiczenie się w rozwijaniu mądrości, która z wiedzy teoretycznej musi
przekształcić się w umiejętność praktycznego zastosowania w dowolnej sytuacji.
Buddyjskie współczucie
sprawia, że starasz się zrobić coś, aby uwolnić innych od bólu. Musisz zatem
wiedzieć, jak tego dokonać. Ktoś, kto nie potrafi zrobić użytku z tej wiedzy,
kto nie uwolnił sam siebie od cierpienia i jego przyczyn, nie będzie umiał
naprawdę pomóc innym.
Jeżeli brak nam
zrozumienia, to powodowani mentalnymi nawykami sądzimy, że pewne rzeczy
przynoszą zadowolenie, spokój i poczucie bezpieczeństwa. Odruchowo lgniemy do
nich, chcemy się nimi otaczać, zdobyć je i zatrzymać. Inne obiekty – zarówno
ludzie, jak i przedmioty czy sytuacje – wydają się nam zagrażać, przynosić
niepokój, ból i niebezpieczeństwo. Oczywiste jest zatem, że ich nie chcemy.
Mentalne lgnięcie i
odpychanie stanowi bezpośrednią konsekwencję widzenia tylko relatywnej prawdy,
tego, co jawi się naszemu zwykłemu postrzeganiu. Jest to także bezpośrednią
przyczyną powstawania destrukcyjnych emocji: żądzy, nienawiści, pychy i innych.
Działając pod ich wpływem, dopuszczamy się negatywnych czynów w złudnej
nadziei, że przyniosą nam szczęście albo uwolnią od problemów. W rezultacie
owych działań doświadczamy kolejnych kłopotów, przez co wikłamy się jeszcze
bardziej w negatywne emocje. Nazywamy to kręgiem cierpienia, samsarą. Chcąc być
szczęśliwi, próbujemy otaczać się określonymi ludźmi, przedmiotami, sytuacjami,
a innych unikać. Podsycamy w ten sposób skłonność do pragnienia i niechęci,
które rozwijają się w destrukcyjne emocje i pchają nas do negatywnych działań,
zasiewających nasiona cierpienia. Dlatego Ngulci Thogme (Tybet, XII w.) napisał
w sławnych „Trzydziestu siedmiu strofach o postępowaniu Bodhisattwy [4]”
(strofa 13):
„Wszelkie
cierpienie, bez wyjątku, wynika z pragnienia własnego szczęścia”.
Miłująca dobroć i
współczucie są przeciwieństwem zakorzenionej w umyśle skłonności do stawiania
własnego interesu ponad dobro innych. Owe szlachetne postawy stanowią zatem
antidotum na destrukcyjne emocje, będące konsekwencją pragnienia tylko własnego
szczęścia. A gdy pokona się negatywne uczucia, zniknie też skłonność do popełniania
negatywnych czynów – jeśli nie ma przyczyn cierpienia, nie będzie też i rezultatu.
Dlatego wszystkie klasyczne traktaty buddyzmu mahajany zwracają uwagę, że
rozwijanie w sobie miłującej dobroci i współczucia przynosi pożytek zarówno
innym, jak i nam samym. Podkreślają one także, że tym co wyróżnia współczucie
rozwijane na tej ścieżce, jest „szczególna intencja [5]”. Polega ona na tym, że nie tylko życzy się, aby
wszystkie istoty były wolne od wszelkiego cierpienia, lecz jest się także
gotowym wykonać wszystko co konieczne, aby faktycznie dopiąć celu. Takie
postanowienie przyjmuje formę niezłomnego ślubowania, co wymaga najwyższej
odwagi.
Omawiane dotąd postawy
należą do kategorii zwanej „miłująca dobroć i współczucie skupione na czujących
istotach [6]”.
Choć wielce szlachetne, wciąż są jednak niedoskonałe. Jak długo istnieje
poczucie „ja pomagam innym”, póty pozostaje jeszcze miejsce na oczekiwania i
obawy. Czy „moja” pomoc będzie doceniona? Czy „inni” odpłacą mi za nią
wdzięcznością? Czy wspierając kogoś, sam przypadkiem nie stracę?
Niedoskonałość polega na
dualistycznym lgnięciu do idei „ja i inni”. Dzieje się tak z powodu braku
rozumienia prawdy absolutnej, prawdziwej natury wszystkich zjawisk. Wyłożenie
nauk o buddyjskim poglądzie na temat prawdy absolutnej nie jest zadaniem
łatwym, gdyż to, co ostateczne, wymyka się analizie intelektualnej. To, jak
świat jawi się naszemu subiektywnemu doświadczeniu, nosi miano prawdy relatywnej.
Jednak w swej istocie żadne zjawisko – zarówno postrzegane obiekty, jak i
postrzegająca świadomość – nie jest samoistnym, niezależnym bytem. Pojawia się
jedynie przez współzależne uwarunkowanie. Zawsze zależy od innych. Przejawia
się tylko w kontekście i w relacji do innych. Fakt, że zjawiska pozbawione są
samoistnego bytu, w buddyzmie nazywamy „pustką”, co często bywa rozumiane
opacznie. Z tego nieporozumienia biorą się opinie, że buddyzm jest religią
nihilistyczną. Nic bardziej błędnego. Buddyjskie pojęcie pustki nie oznacza
nicości ani nieistnienia, lecz fakt, że żadne zjawisko nie istnieje samo z
siebie, niezależnie od innych.
A zatem przejawiając się,
zjawiska nie mają samoistnego, niezależnego bytu – są puste. Będąc w istocie pustymi,
jednak się przejawiają. Owej pustej natury zjawiska nie da się ująć tak
skrajnymi poglądami jak: 1) istnieje, 2) nie istnieje, 3) zarówno istnieje, jak
i nie istnieje, 4) ani nie istnieje, ani nie nie-istnieje.
Kiedy czyjeś zrozumienie
prawdy absolutnej, czyli pustki wolnej od skrajności istnienia i nieistnienia,
staje się osobistym doświadczeniem, ktoś taki wyrasta ponad kategorię zwykłej
istoty. Staje się faktycznym Bodhisattwą. Budzi się ze snu niewiedzy. Widzi, że
obiekty pragnień i niechęci, choć jawią się doświadczeniu zwyczajnych istot, są
w swej istocie zjawiskami złudnymi. Widzi, jak czujące istoty chcąc być
szczęśliwe, lgną do tego, co sprawia im przyjemność, a odpychają to, co niemiłe.
Powodowane żądzą i złością, dopuszczają się negatywnych działań. W efekcie tego
cierpią. Ten, kto doświadcza absolutnej prawdy, czyli pustej natury zjawisk,
jednocześnie jasno widzi prawdę względną - to jak istoty i zjawiska przejawiają
się w sieci wzajemnie zależnych uwarunkowań. Z jednej strony dostrzega, jak
powstaje całe cierpienie czujących istot i rozumie jego przyczyny, z drugiej
zaś sam nie jest już skrępowany lgnięciem i odrzucaniem. Przepełniają go
miłująca dobroć i współczucie, a jednocześnie niczego dla siebie nie oczekuje i
niczego się nie lęka. Jest nieustraszony. Takie właśnie jest znaczenie słowa
Bodhisattwa: „nieustraszony, o przebudzonym umyśle [7]”.
I na tym etapie mówimy o „miłującej dobroci oraz współczuciu wypływającym ze
zrozumienia natury zjawisk [8]”.
Słowa te dotyczą tych
świętych istot, które pustkę urzeczywistniły częściowo, czyli Bodhisattwów.
Budda natomiast to ktoś, kto w pełni doświadcza znaczenia obu prawd: prawdy
relatywnej i prawdy absolutnej. Widząc pustkę bezpośrednio, bez żadnych zasłon,
staje się wolny od idei „ja” i „inni”, a także „ja muszę pomóc innym”. Jego
miłująca dobroć i współczucie są poza pojęciami, nieograniczone i całkowicie
bezstronne. Kocha jednakowo wszystkie czujące istoty, niezależnie od tego, czy
w niego wierzą czy nie, czy się do niego modlą i proszą o pomoc, czy zgoła nie wiedzą
o jego istnieniu. Aktywność Buddy dla dobra innych nie zna strachu, uwarunkowań
i wysiłku. Klasyczne teksty porównują ją do słońca, które nie myśli: „muszę
świecić, bo inni mnie potrzebują”, lecz czyni to, bo taka jest jego natura.
Właściwości wypływające z całkowitego urzeczywistnienia pustki noszą nazwę:
„miłująca dobroć i współczucie wolne od obiektu [9]”.
W buddyzmie mahajany
pojęcie Buddy wykracza daleko poza pogląd, że to tylko mędrzec, który żył w
Indiach ponad dwa i pół tysiąca lat temu. Istotą stanu Buddy jest Dharmakaja [10],
ponadczasowy, bezforemny absolut. Urzeczywistnienie, że stanowi ona także
prawdziwą naturę nas samych, zwane urzeczywistnieniem pustki, to osiągnięcie
„pożytku dla siebie”. Z Dharmakaji, jako wyraz współczucia, emanują niezliczone
foremne Kaje [11],
które pracują dla dobra wszystkich istot, ukazując im, co prowadzi do
cierpienia, a co od niego uwalnia. Jest to osiągnięcie „pożytku dla innych”. Dharmakaja
i Kaje foremne istnieją nierozłącznie.
Bez urzeczywistnienia
pustki miłująca dobroć i współczucie nie są pełne. Z drugiej strony, nie da się
urzeczywistnić pustki, egoistycznie dążąc tylko do własnego szczęścia.
Klasyczne teksty mówią, że doświadczenie pustki, prawdy absolutnej,
nierozerwalnie wiąże się z odczuwaniem przemożnego współczucia. Jeśli tak się
nie dzieje, to mamy do czynienia z pustką wytworzoną wyłącznie przez intelekt –
nie jest to prawdziwe doświadczenie duchowe. W buddyzmie mahajany między
doświadczeniem pustki a współczuciem stawia się znak równości. Pustka jest
współczuciem, a współczucie jest pustką.
Stan Buddy to ostateczny
cel mahajany, ścieżki Bodhisattwy. Osiągnąć go może każdy, ponieważ – zgodnie z
większością szkół tej tradycji – każdy ma wrodzoną naturę Buddy [12].
Mimo że posiadamy ten doskonały potencjał, powodowani niewiedzą, popełniamy
najróżniejsze błędy, które skazują nas na codzienność z jej nieustannymi
cierpieniami. Aby uwolnić siebie i innych, musimy wkroczyć na duchową ścieżkę,
budząc miłującą dobroć oraz współczucie i otaczając nimi wszystkie bez wyjątku
czujące istoty. Im skuteczniej wyzbędziemy się egoistycznych skłonności i
rozwiniemy dobroć oraz współczucie, tym lepiej zrozumiemy pustkę wolną od
skrajności istnienia i nieistnienia. Im większą zdobędziemy mądrość, tym
silniejsze będzie nasze współczucie. Im więcej będzie w nas współczucia, tym
więcej mądrości.
Stan Buddy jest
nierozdzielnością urzeczywistnienia pustki i współczucia, co oznacza, jak już
wspominałem, że w mahajanie miłująca dobroć i współczucie są nie tylko metodami
na ścieżce, ale także celem samym w sobie. Dlatego w cytowanych już strofach o
postępowaniu Bodhisattwy czytamy:
„W umyśle nakierowanym na dobro innych budzi
się doskonały stan Buddy”.
Kolofon
Zawierucha dziejów
zniszczyła niemal doszczętnie sanskrycką literaturę mahajany. Klasyczne dzieła
znamy dziś jedynie w znakomitych tłumaczeniach chińskich i tybetańskich. Sam
studiowałem omawiane zagadnienia w tradycji tybetańskiej i pod kierunkiem
tybetańskich nauczycieli, dlatego wszystkie odwołania w przypisach podaję w tym
języku, w transliteracji Wyliego.
[1]
tyb.: byams pa
[2]
tyb.: snying rje
[4] tyb.: rgyal
sras lag len so bdun ma
[5] tyb.: lhag
bsam
[6] tyb.: sems
can la dmigs pa'i byams pa dang snying rje
[7] tyb.: byang
chub sems dpa'
[8] tyb.: chos
la dmigs pa'i byams pa dang snying rje
[9] tyb.: dmigs
pa med pa'i byams pa dang snying rje
[10]
tyb.: chos kyi sku
[11]
tyb.: gzugs kyi sku
[12]
tyb.: de bzhin gshegs pa'i snying
po, sanskryt: tathagatagarbha. O
wrodzonej naturze Buddy naucza około 175 sutr z kanonu tybetańskiego.